niedziela, 27 stycznia 2013

Rozdział II - Świadomość



Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze i miłe słowo :D 
Publikuję kolejny rozdział, w którym nadejdzie pierwsza konfrontacja Hermiony i Severusa. Mam nadzieję, że kanon nie całkiem umarł w butach i coś z postaci zostało.
Enjoy!


II


Miał szczerą nadzieję, że chociaż dzisiaj, tego cholernego, pieprzonego dnia, kiedy Potter został zmieciony z powierzchni ziemi, co oznaczało, że siedemnaście lat jego starań poszło na marne oraz kiedy Dumbledore po prostu sobie zniknął, Lucjusz daruje mu jakiekolwiek przyjemności i pozwoli położyć się po prostu spać.  A potem  popełnić samobójstwo, bo chyba nic innego już mu nie zostało - nie miał ochotę na Czarną Służbę do końca swoich dni.
W uszach wciąż huczały mu zdania wypowiedziane przez Albusa, kiedy dzień wcześniej kazał mu przysiąc, że zrobi wszystko, aby panna Granger, Weasley i Potter przeżyli i mogli wypełnić swoją misję. Zabawne. Potter nie żył od jakichś dziesięciu godzin. Granger zniknęła w tym samym czasie (choć krążyły plotki, że została zabrana na tryumfujący Sabat Śmierciożerców, który odbywał się kilka pięter niżej), a Weasley był tak przydatny, jak stara dziurawa skarpeta w mroźny dzień. Naprawdę, pozostało mu już tylko samobójstwo.
Jego prośby najwyraźniej jednak nie zostały wysłuchane, bo kiedy zmęczony życiem wszedł  wreszcie do swojego pokoju przydzielonego mu w rezydencji Malfoyów, ujrzał swojego przyjaciela siedzącego w jednym z foteli. Na jego widok uśmiechnął się przebiegle i wstał szybko, co Severus odczytał jako odpowiedź potwierdzającą jego obawy. Nie mógł jednak dać po sobie niczego poznać.
- Co cię tu sprowadza w tę radosną noc? – spytał cicho, zdejmując płaszcz i wieszając go na haku.
- Mam dla ciebie… specjalną nagrodę – powiedział tajemniczo Malfoy, na co Severusowi zrobiło się niedobrze. – Czarny Pan pozwolił nam się nieco zabawić…
- Co to za niespodzianka, Lucjuszu? – odezwał się cicho, starając się wyglądać na chociaż umiarkowanie zainteresowanego. – Jestem zmęczony. Sam wiesz, że to był bardzo, bardzo wyczerpujący dzień…
- Ale jaki szczęśliwy! Zobaczysz, że nie będziesz żałował. Sam chętnie zatopiłbym w niej… hm, zęby, gdyby Narcyza nie pilnowała mnie tak gorliwie. W każdym razie, szczęśliwego świętowania, przyjacielu! – powiedział i nie dał nawet Snape’owi dojść do słowa, kiedy na odchodnym jeszcze zawołał - Niech żyje Czarny Pan!
Kiedy drzwi zatrzasnęły się za oddanym sługą czerwonoślepiego idioty, Severus zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia, gdzie podziała się tym razem jego nagroda. Kilka razy w przeszłości zdarzało się już, że Lucjusz przyprowadzał mniej lub bardziej atrakcyjną kobietę do jego komnat (czasami po to, żeby mu się przypodobać), a Severus za każdym razem był tak samo zły. Choć teraz był już tą farsą wręcz znudzony. Znów będzie musiał modyfikować pamięć nieszczęsnej kobiety, tak, aby śmierciożercy byli pewni po śladach jakie stworzył różdżką, że ją zgwałcił – skrzywił się na samą myśl. Dzisiaj jednak po prostu chciał pójść spać. Nie miał najmniejszej ochoty znów grzebać w pamięci tej dziewczyny i tworzyć fałszywe ślady zbrodni…
Jego uszu doszedł jednak odgłos wody lejącej się obficie z kranu z pomieszczenia obok. Podszedł do niewielkich drzwi i przyłożył do nich ucho. Nie było słychać nic, oprócz szumu, żadnych oznak życia. Zaniepokojony, machnięciem ręki odbezpieczył zamek i wszedł do pomieszczenia.
Nie wierzył własnym oczom. Dziewczyna, która siedziała oparta o ścianę, była łudząco podobna do Granger. Zaraz, zaraz… O, cholera!
Podszedł do niej ostrożnie się przybliżając – dobrze wiedział z doświadczenia, jak reagują kobiety, które Lucjusz tutaj zaciągał.
Starając się modulować swój głos, kiedy miał już pewność, że te kasztanowe skołtunione  loki należą do niej i powiedział cicho:
- Cii, już dobrze. Panno Granger, nie musisz się bać.
Dziewczyna spojrzała na niego swoimi dużymi oczami pełnymi łez i poczuł się, jakby rzeczywiście był odpowiedzialny za cały ten ból. Która to już kobieta musiała go przeżywać? I tak miała szczęście, że trafiła do niego. Gdyby dostał ją dla przykładu Goyle, zbyt dużo mogło by z niej nie zostać…
Odegnał te ponure myśli i spojrzał jej w oczy, żeby nie miała wątpliwości co do szczerości jego słów.
- Nic ci nie grozi. Nie skrzywdzę cię.
Przeniósł wzrok na jej drżące ciało. Związane ręce oparła na kolanach, a nadgarstki były przetarte prawie do krwi. Miał ochotę przekląć kretyna, który to zrobił. Niby jak mogła stąd uciec? Była tak samo bezbronna, ze sznurem czy też bez niego.
Niestety, szorstka lina wyglądała całkiem niewinnie przy jej poszarpanym ubraniu. W pewnym momencie w nozdrza Severusa uderzyła charakterystyczna woń amoniaku, na co ledwo opanował wzdrygnięcie, a dziewczyna zarumieniła się jak piwonia. Machnął różdżką, którą wyjął z kieszeni i pozbawił ją krępujących lin oraz usunął kałużę na podłodze. Chwycił ją pod pachami, na co z początku protestowała, ale uspokoił ją tym samym, cichym głosem co wcześniej. Położył ją w wannie i zatkał korek. Na tym jego możliwości się skończyły. Nie mógł przecież zerwać z niej szat i obmyć. A tego na pewno bardzo teraz potrzebowała. W tej chwili jednak siedziała skulona w wannie i wpatrywała się w niego bojaźliwie. Westchnął ciężko i kucnął tak, by mogła popatrzeć mu ponownie prosto w oczy.
- Nic się nie dzieje. Jesteś bezpieczna. Teraz możesz się umyć, a ja sobie stąd pójdę. Nikt ci nic nie zrobi – mówił powoli i spokojnie, mając świadomość, że prawdopodobnie nigdy nie słyszała takiego tonu jego głosu. W szkole nie zwykł go używać, ponieważ nie było ku temu żadnego powodu. Przydawał się tylko przy kontakcie z rannymi, bądź z kobietami zaciąganymi siłą do Malfoy Manor. Teraz miał przed sobą taką właśnie przestraszoną kobietę, która najpewniej boi się, że zostanie ofiarą gwałtu. Że on ją zgwałci…
Potrząsnął głową i odegnał ponure myśli.
- Możesz się teraz umyć. Możesz zrobić tutaj, co chcesz. Wszystko zależy od ciebie - zakończył cichym szeptem, po czym wstał i wyszedł z łazienki, mając nadzieję, że psychika tej dziewczyny nie została nieodwracalnie uszkodzona.
~***~
Hermiona siedziała odrętwiała w wannie. Dalej nie wierzyła w to, co się stało. Czy to naprawdę był Snape? Jej nauczyciel, który znał ją od tak dawna? A może ktoś chciał sobie zrobić z niej żarty i się za niego przebrał? Miał taki inny głos… Nie wrzeszczał, nie syczał. Mówił spokojnie. Jakim by jednak nauczycielem nie był, to poniekąd stanowił pewną ostoję bezpieczeństwa. Był wrednym, ale jednak wciąż Opiekunem jednego z domów. I jakie teraz to miało za znaczenie, że był to Dom Węża? Ach, ile ona by dała, żeby to był naprawdę Snape. Nigdy by nie przypuszczała, że jego widok mógłby tak bardzo ją ucieszyć.
W końcu nauczyciel nie mógł jej zrobić krzywdy, prawda? Może i był surowy, złośliwy i niemiły. Ale jej nie skrzywdzi.
Z tą nieco weselszą myślą zaczęła zsuwać z ramion pobrudzony i poszarpany podkoszulek, który jeszcze dziś rano był biały i czysty, wcześniej rozpinając swoją ciepłą bluzę. W końcu usunęła całą garderobę i została tylko w majtkach. Ich wolała nie zdejmować. Po prostu lepiej się z nimi czuła.
Powoli zaczęła obmywać obolałe ciało, z którego zszedł brud i krew, jeszcze z pola bitwy… Odkryła, że została ugodzona jakimś zaklęciem tnącym w łydkę. Syknęła, gdy dotknęła palcem zranienia, po czym skierowała ranę pod wodę, aby ją chociaż trochę oczyścić.
Nie chciała sięgać po nic, co należało do właściciela tego domu, tak więc nie użyła żadnego mydła. Wyszorowała się porządnie samą wodą i wyszła z wanny, czując się o wiele bardziej przytomnie. Strach i napięcie nieco zeszło z jej sztywnego ciała, które zaczynało się odrobinę rozluźniać. Spojrzała na podłogę, gdzie rzuciła brudne szaty. Nigdy w życiu już ich nie ubierze. Tylko w takim razie co ma założyć?
Kiedy jednak spoglądnęła na kafelki, rumieniec ponownie pokrył jej twarz. Sama nie mogła uwierzyć, że się… posikała. Czy naprawdę była wciąż tą samą osobą, która stała wytrwale i dzielnie u boku swoich przyjaciół? Harry… - wspomnienia zaczęły napływać do jej umysłu wartkim potokiem, ale w ostatniej chwili udało jej się je zablokować. Nie, to na pewno nieprawda. Może jej się to przyśniło. Harry żyje, tak. Harry żyje i zwycięży to zło, które każe jej się bać…
Chwyciła obszerny, kremowy ręcznik który wisiał na jednym z wieszaków i owinęła się nim szczelnie, a kolejny narzuciła sobie na ramiona tak, aby ukryć jak najwięcej ciała. Tłumiąc poczucie wstydu, odetchnęła głębiej i z powracającym lękiem otworzyła drzwi. A co, jeśli ten Snape wcale nie okaże się być tym prawdziwym Snape'm?
~***~
Gdy tylko zostawił ją samą w łazience (co, nie ukrywał, zrobił ze sporą obawą), zaczął szukać w swoich podręcznych zbiorach maści na jej obtarcia. Wolał nie używać zaklęć w tym pomieszczeniu, które mogłyby być potem wyłapane przez Lucjusza. Udało mu się w końcu znaleźć odpowiedni słoiczek i położył go obok szafki nocnej. Nie wiedział, co teraz z nią i ze sobą zrobić. Zazwyczaj usypiał kobiety, a w nocy tworzył fałszywe ślady na ich ciele, by potem przed wypuszczeniem ich, znów je usunąć. Nie mógł tego jednak zrobić Granger. Powinien z nią porozmawiać. Nie tylko przeżyła kilkanaście godzin w ciemnym i chłodnym pomieszczeniu bez picia, jedzenia i łazienki, ale przede wszystkim poniosła straty psychiczne (naprawdę próbował zrozumieć, że utrata Pottera może być dla kogoś wewnętrzną stratą).
Nie zdecydował jeszcze, jak z nią postąpić, kiedy usłyszał otwieranie się zamka w drzwiach łazienki i jego oczom ukazała się o wiele żywsza i zdrowiej wyglądająca kobieta, niż ta którą zastał jeszcze pół godziny wcześniej. Nie zdążyła nawet otworzyć ust, kiedy rozległo się głośne burczenie. Dziewczyna ponownie się zarumieniła i jeszcze ciaśniej opatuliła ręcznikami. Zdał sobie sprawę, że właśnie wgapia się w jej półnagie ciało, a przynajmniej tak mogłaby to odebrać. Chciał sprawdzić, czy nie odniosła żadnych ran, ale o to będzie musiał ją w takim razie po prostu spytać.
- Wejdź jeszcze na chwilę do łazienki, to poproszę skrzata o jedzenie – zakomunikował, a ona oblizała machinalnie usta i ponownie zniknęła za białymi drzwiami. – Czekaj! – powiedział, przypominając sobie, że powinien jej dać coś do ubrania. Dziewczyna wyjrzała niepewnie zza drzwi, a Severus zaczął ściągać swoje obszerne szaty, by wreszcie zdjąć koszulę i ponownie przywlec się w czerń. Chwycił materiał i przelewitował do dziewczyny, która bez słowa chwyciła go i weszła do łazienki.
Kiedy weszła kilka minut później, tym razem ubrana w jego koszulę, która dzięki jej niewielkiemu wzrostowi sięgała prawie do połowy ud, na stoliku parowała gorąca potrawa. Hermiona zapomniała o całym świecie i dosłownie rzuciła się do talerza. Po niecałych pięciu minutach talerz był pusty i prawie wylizany do czysta.
- Jeśli chcesz, mogę poprosić skrzaty o jeszcze jedną porcję.
Hermiona Granger pokiwała jednak przecząco głową i ponownie się zarumieniła. Popatrzył na nią i zrobiło mu się jej żal. Widok człowieka w takiej nędzy i wygłodzeniu zawsze wywoływał w nim dziwne, ponure uczucia.
- Musimy porozmawiać – powiedział tylko i wskazał ręką na dwa fotele, które stały nieopodal, zaraz obok palącego płonącego kominka.
~***~
Kiedy zajmowała swój fotel, na usta cisnęło jej się mnóstwo pytań. Teraz, kiedy zjadła i poczuła się w miarę bezpiecznie, wróciło jej nieco życia, ale wraz z nim zaczęły cisnąć się jej na myśl przykre wspomnienia. Chciała wierzyć, że są tylko kłamstwem i oszustwem, jednak trzeźwiejący umysł próbował uświadomić jej, jak bardzo naiwna jest w swoich nadziejach. Zaczekała, aż Snape usiądzie obok niej, ale kiedy już to zrobił, uświadomiła sobie, że głos utknął jej w gardle. Nie potrafiła nic powiedzieć. Chyba to wyczuł, bo odezwał się pierwszy.
- Wiesz, gdzie jesteś, prawda? – spytał dosyć łagodnie, a ona pokiwała potakująco głową. 
- A czy… ktoś cię… dotykał, zanim zostałaś tu przyprowadzona? – skrzywił się ledwo zauważalnie, zadając to pytanie. Hermiona za to skuliła się bardziej w fotelu, ale pokiwała przecząco.
- To… dobrze – w jego głosie słychać było wyraźną ulgę. -  Na razie zostaniesz tutaj ze mną, chociaż nie wiem, ile to będzie trwało…
Mistrze Eliksirów patrzył na swoją byłą uczennicę z przygnębieniem. Jakie były szanse, że stąd wyjdzie żywa? Znikome. Czarny Pan z pewnością nie będzie żałował szlamy swoim zasłużonym podnóżkom, a dobrze wiedział, że na taką delikatną dziewczynę będzie sporo chętnych… Wzdrygnął się od środka, zdając sobie sprawę, że dziewczyna albo skończy martwa, albo sponiewierana do reszty tak bardzo, że będzie marzyła o śmierci. A on nie będzie mógł nic z tym zrobić. Jej ratunkiem mogłaby być tylko ucieczka, jednak nawet idiota nie porwałby się na uciekanie z bardzo dobrze zabezpieczonego Malfoy Manor, szczególnie bez różdżki. Granger idiotką nie była i dobrze o tym wiedział.
Spojrzał na nią i zdał sobie sprawę, że zostało jej najprawdopodobniej kilkanaście, może kilkadziesiąt godzin, które dane jest jej spędzić akurat w jego towarzystwie. Dosyć marne pożegnanie ze światem.
Westchnął i wyciągnął rękę w stronę łóżka, mrucząc „Accio”. Kiedy szklany słoik wylądował w jego otwartej dłoni, odwrócił się w jej stronę. Miała zawieszony na nim, nieszczęśliwy wzrok. Zrobiło mu się jakoś tak ciężko od tego wszechogarniającego smutku. Odkręcił słoiczek, po czym chwycił jej nadgarstek, pytając ją spojrzeniem o pozwolenie. Hermiona pokiwała tylko głową i przybliżyła rękę w jego stronę. Po chwili poczuła przyjemny chłód na przetarciach, a szczupłe palce nauczyciela kreśliły delikatne kręgi na jej poranionych dłoniach. Zrobiło jej się tak przyjemnie i było tak inne od wszystkiego, czego doznała w tym przerażającym miejscu, że aż miała ochotę przymknąć oczy. W dodatku dawało taką ulgę…
Wkrótce pochwycił drugą dłoń i również skroplił leczniczym eliksirem. Gdy skończył, Hermiona cofnęła rękę i przyjrzała się całkowicie wyleczonej skórze. Wyszeptała zachrypniętym głosem:
- Dziękuję.
Snape kiwnął tylko głową, ciesząc się w duchu, że wydusiła z siebie cokolwiek, po czym zakręcił słoik i odłożył go na bok.
- Czy jest coś, co chciałabyś wiedzieć? – zapytał po chwili, bacznie jej się przyglądając. – A może jesteś ranna?
Hermiona odruchowo potrząsnęła głową, ale zaraz przypomniała sobie o ranie na łydce. Spojrzała na swoją odkrytą nogę, a Snape podążył za nią wzrokiem. Zarumieniła się dziko,  przypominając sobie kolejny raz, że siedzi przed nim prawie naga.
- Ktoś mi to zrobił… - wskazała na spore zniekształcenie skóry, która wszędzie indziej wyglądała wyjątkowo gładko – w czasie bitwy...
- Miałaś szczęście, że tylko tyle – skwitował po obejrzeniu rany. Wyciągnął różdżkę i przybliżył ją do zranionej skóry, lekko się pochylając. W tym momencie był bardzo blisko Hermiony, która wstrzymała oddech na ten kontakt. Nie wiedziała jeszcze, co do końca myśleć o jego obecności, ale powoli coraz bardziej mu ufała. Nawet w pewnym sensie cieszyła się, że przy niej był…
Mamrotał cicho jakieś zaklęcia uzdrawiające, których Hermiona nigdy nie słyszała, albo była zbyt oszołomiona, aby je rozpoznać.
W końcu odsunął się i wyprostował, patrząc jej badawczo w oczy. Miała wrażenie, że cały czas sprawdza, czy wszystko z nią w porządku. Chciała mu dać znać, że dobrze się czuje. Wiedziała jednak, że jej byłego profesora bardzo trudno było oszukać. Czuła się fatalnie. Nie miała pojęcia, co ją czeka jutro – nawet nie wiedziała, czy będzie dla niej jakieś jutro…
Żeby jednak sprawę ruszyć z miejsca, musiała się wreszcie odezwać. Przez kilka minut zmagań ze sobą, udało jej się wreszcie wykrztusić:
- Co z Harrym? – wprawdzie miała zadać zupełnie inne pytanie, ale to samo cisnęło jej się na usta. Zobaczyła, że twarz profesora powoli zamienia się w maskę. To nie mogło wróżyć niczego dobrego…
Ku przerażeniu Hermiony Snape tylko pokiwał głową, ale nawet na nią nie spojrzał.
- Przykro mi, panno Granger.
W tym momencie Hermiona nie wytrzymała. Cała hamowana rozpacz, ból, strach i kłujące uczucie straty zalało ją wielka falą i nie potrafiła wyjść już na powierzchnię. Poczuła, że zaczyna się dusić. Nie umiała, pierwszy raz w życiu nie zapanowała nad ogarniającą ją histerią. Wkrótce łzy zamazały jej twarz, a ona sama zsunęła się z fotela. Chciała umrzeć. To wszystko przez nią! Nic nie zrobiła, żeby go uratować! Stała tylko, sparaliżowana spojrzeniem Voldemorta…
W wyobraźni widziała obraz zielonego promienia przeszywającego pierś Harry’ego, znów i znów… Czuła, jakby sama oberwała avadą kedavrą. Bardzo tego w tym momencie chciała. Przyłożyła zaciśnięte pięści do zapłakanej twarzy.
Po chwili poczuła, jak czyjeś dłonie odrywają jej własne, a potem biorą ją na ręce i niosą. Odruchowo wtuliła się w źródło ciepła i uczepiła się mężczyzny niczym drobna małpka.
Severus doszedł z nią do łóżka, na którym delikatnie ją położył. Hermiona ponownie się skuliła na środku pościeli i otoczyła szczelnie rękami. Powinien się spodziewać takiej reakcji, ale i tak zaczynało go to przerastać. A już Granger przerosło na pewno.
Z westchnieniem usiadł na skraju łóżka i nieco poluzował szaty. Pstryknął palcem i połowa świec zgasła, a pozostałe rzucały wciąż nikłe światło na pokój. Severus nie wiedział, co powinien zrobić. Zostawianie jej samej było ryzykowne z dwóch powodów. Po pierwsze, mogła coś sobie zrobić. Po drugie, gdyby wszedł tutaj Lucjusz, a jego nie było…  Wolał sobie nie wyobrażać, jak Malfoy wyładowuje swój gniew na dziewczynie.
Tak więc nie pozostało mu nic innego, jak zostać przy niej. Dziewczyna z pewnością potrzebowała snu. Przeżyła zapewne najgorszy dzień swojego życia. Sam zresztą ukradłby kilka godzin błogiej nieświadomości…
Severus obserwował bezradnie, jak jej płacz przeradza się w końcu w ciche kwilenie. Westchnął cicho i nie wiedząc co robić, oparł dłoń na jej plecach.
- Powinnaś pójść spać.
Dziewczyna podniosła błyszczące od łez oczy.
- Boję się.
- Nic ci się nie stanie – powiedział gładko, choć sam nie wierzył w prawdziwość tych słów. Jak długo jeszcze będzie bezpieczna? Tego nie wiedział. Tej nocy jednak będzie mógł być przy niej. – No już, idź spać.
Ręką zaczął odgarniać kołdrę, a dziewczyna powoli wpełzła pod nią i oparła głowę na jasnej poduszce, a jej jeszcze trochę mokre loki rozsypały się wokół. Severusa uścisnęło coś w środku na ten widok. Mimo całego bólu, który emanował z każdej komórki, włosa czy ruchu jej ciała, wyglądała na swój sposób pięknie. Merlinie, Snape, mówisz tak o dziewczynie, której przyszłość jest mniej więcej tak pewna jak to, że Potter zmartwychwstanie. Powstrzymaj się.
Zastanawiał się, jak się ułożyć na łóżku, kiedy dziewczyna szepnęła:
- Śpij blisko mnie.
Severus skrępował się jeszcze bardziej, ale nie chciał dać tego po sobie poznać.
- Nie sądzę, aby to był dobry pomysł, Panno Granger.
 Dziewczyna jednak nieustępowała i wpatrywała się w niego z błaganiem.
- Proszę. Nie dam rady zasnąć… sama.
Severus Snape wiedział aż za dużo o zasypianiu w samotności, po przeżyciu czegoś traumatycznego. Z biegiem lat przyzwyczaił się do tego, że jego łóżko było zawsze zimne zarówno, kiedy zasypiał jak i gdy się budził. Poczuł się jednak odpowiedzialny za Hermionę Granger, mimo tych wszystkich momentów w przeszłości, kiedy go irytowała, kiedy stała murem za swoim (martwym już) przyjacielem i kiedy wymądrzała się na jego lekcjach. Teraz wydało mu się to wszystko takie… błahe. W tej chwili nie patrzył na nią w kategorii uczennicy. Na zadawany kobietom ból zawsze reagował dosyć mocno (a przynajmniej w ogóle reagował, a w jego przypadku to już coś znaczyło). Od zawsze okazywał im należny szacunek, a odkąd umarła jego matka, to uczucie spotęgowało się kilkukrotnie. Dlatego ciężko mu było być obecnym przy zbiorowych torturach kobiet bądź właśnie przy takim świętowaniu, jakie z pewnością odbywało się teraz w całej rezydencji.
Nigdy jednak nie mógł im pomóc. Zawsze stał bezradnie z boku, albo sam wykonywał zachcianki Czarnego Pana, bądź był zmuszony odpowiadać na niektóre wyzwania śmieriożerców w obecności Lorda. Po raz pierwszy tej nocy widział, że kobieta go potrzebuje i może jej przynieść choć niewielką ulgę w cierpieniu, którego doznała i które z pewnością jeszcze dla niej w najbliższym czasie nadejdzie.
Te myśli oraz jej błagający, wilgotny wzrok dziewczyny zmusiły go do podjęcia decyzji. Kiwnął wreszcie głową i zaczął zdejmować z siebie obszerne czarne szaty, kiedy uświadomił sobie, że oddał jej swoją koszulę. Z nagim, szczupłym torsem i ciągle w swoich czarnych spodniach, spróbował podnieść się ostrożnie z łóżka, żeby znaleźć coś do narzucenia, jednak Hermiona Granger chwyciła go za ramię i pociągnęła w swoją stronę. Wypuścił głośno powietrze, ale uległ z niewiadomych przyczyn jej dotykowi. Wkrótce leżał już obok niej i zaklinał sam siebie, bo w takim otoczeniu na pewno nie uda mu się zasnąć. Jedyne, o czym myślał, to o dziewczynie która ufnie wtulała się w jego pierś, a nagą skórę łaskotały przyjemnie włosy, co wywoływało ciarki na całym ciele. Wciąż nie wiedział, jak się ułożyć, żeby nie odsuwać się, ale też nie być aż tak bardzo blisko, jednak dziewczyna zdecydowała sama za niego. Objęła go jeszcze mocniej, nie dając możliwości odsunięcia się nawet ani o milimetr. Słyszał jeszcze co jakiś czas, jak pociąga cicho nosem.
Ukołysany jej równomiernym, cichym oddechem, subtelnym zapachem jej włosów i przyjemnym uczuciem bycia tak blisko kobiety, Severus Snape udał się do krainy Morfeusza razem z Hermioną Granger na swoim ramieniu.

czwartek, 24 stycznia 2013

Rozdział I - Prezent dla przyjaciela

Bardzo dziękuję za miłe słowa w komentarzach ;) Nie sądziłam, że na początku ktoś tutaj w ogóle zaglądnie. Tak więc dzisiaj pierwszy rozdział, jestem ciekawa, co powiecie. Zapraszam!
Betowała Vienetiia Noks, której jestem niezmiernie za to wdzięczna ;*


I

W pierwszej chwili po ocknięciu poczuła chropowatą powierzchnię pod policzkiem. Leżała zwinięta w wyjątkowo niewygodnej pozycji i bolały ją wszystkie kości. Czując wciąż mocne zawroty głowy, podparła się ostrożnie rękoma i udało jej się w końcu usiąść. Pomieszczenie, w którym się znajdowała było dosyć słabo oświetlone, ale mimo tego dojrzała  jeszcze jedną postać, tkwiącą po drugiej stronie pokoju, zaraz przy drzwiach. Wytężyła wzrok i po chwili rozpoznała swoją koleżankę z roku – Krukonkę, Cashmere Owen . Jej głowa spoczywała swobodnie na ramionach, a klatka piersiowa łagodnie falowała, zdradzając cichy sen.
- Psss! – szepnęła Hermiona. – Hej!
Dziewczyna powoli podniosła swoją rozespaną twarz i spojrzała w kierunku, z którego dobiegał dźwięk. Podniosła się na rękach, wciąż milcząc, jednak utrzymując cały czas kontakt wzrokowy z Hermioną.
- A więc wreszcie się obudziłaś – powiedziała cicho niskim głosem, po czym związała swoje włosy z tyłu głowy.
- Co się dzieje? Gdzie my jesteśmy? – spytała coraz bardziej zniecierpliwiona Hermiona, jednak jej współlokatorka wcale nie śpieszyła się z odpowiedzią. Jej ruchy były powolne, jakby uszła z niej większość życia.
- W rezydencji samego Diabła, oczywiście. A co myślałaś, że zabierają cię do cukierni, żeby pogratulować dzielnej walki? Litości, dziewczyno. Podobno jesteś inteligentna.
Jednak do Hermiony słowa Cashmere docierały jakby z oddali, w jej wyobraźni pojawił się nagle obraz zielonego promienia i przyjaciela upadającego na ziemię… A potem tryumfalny śmiech Voldemorta…
- NIE! – krzyknęła i zaniosła się szlochem, na co Cashmere jedynie ciężko westchnęła. – Harry! Harry, nie, to nie może być prawda! Powiedz mi, że to był tylko zły sen… - popatrzyła błagalnie na czarnowłosą dziewczynę, a z jej oczu lały się strumieniem łzy.
Cashmere nie odezwała się jednak ani słowem, jedynie popatrzyła ze smutkiem na przyjaciółkę Chłopca-Który-Już-Nie-Żyje.
- Niestety, ale to prawda. A teraz, jak już się nieco ochłoniesz… Może mogłabyś zrobić jakiś użytek z tego swojego osławionego umysłu i jakoś nas stąd wyciągnąć? Nie chcę zostać nagrodą jakiegoś obrzydliwego śmierciojada.
Hermionę trochę ocuciły te chłodne słowa i gdy dotarł do niej ich sens, popatrzyła na Cashmere oczami wielkimi jak spodki.
- Co masz na myśli, mówiąc…
- O nagrodzie? Merlinie, czy to na pewno ty, Granger? Użyj szarych komórek. Dlaczego banda niewyżytych i złych do szpiku kości facetów porwała kilka młodych dziewczyn? Bo raczej nie po to, żeby poczytały im do snu…
W tej chwili Hermionie zrobiło się niedobrze. Na całym ciele poczuła nieprzyjemny dreszcz, a zaraz potem pot oblał ją niczym druga skóra. Strach zajrzał w jej wielkie z przerażenia oczy. Dopiero w tym momencie dotarło do niej, że słowa dziewczyny są prawdziwe i co dla niej - dla nich obu oznaczają… Czy naprawdę miała tutaj umrzeć, sponiewierana i zgwałcona przez… Słowa przywołały niechciane i brutalne obrazy w jej wyobraźni, na co zareagowała cichym jęknięciem i skuliła się w sobie. Na śmierć była przygotowywana od dłuższego czasu. Przyjaźń z Harrym… (nie, nie pora na opłakiwanie przyjaciela, jeśli chciała się stąd wydostać), branie udziału w walce o dobro… Tak, to wiązało się z nieuchronnym ryzykiem stracenia życia. Jednak na porwanie i uwięzienie w czyimś domu, żeby zostać… brr, czyjąś… zabawką (głośne przełknięcie śliny), nigdy nie została przygotowana… Nie wiedziała nawet, że śmierciożercy tak robią. Teraz jednak dotarła do niej własna naiwność. Oczywiste przecież, że robili nawet i gorsze rzeczy, choć w tej chwili trudno było jej wyobrazić sobie coś gorszego niż gwałt…
Rozejrzała się dookoła, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej o tym miejscu. Cashmere w tym czasie oparła ponownie głowę o ścianę, jednak tym razem nie zasnęła, tylko patrzyła szeroko otwartymi oczami w sufit. Jasne – prychnęła Hermiona. Przy takiej pomocy na pewno dużo zdziała.
Wkrótce jednak wiedziała już całkiem sporo na temat tego miejsca i śmiało mogła zaryzykować twierdzeniem, że są w domu Lucjusza Malfoya. Zresztą tak powiedziała jej Cashmere. „Jesteśmy w rezydencji samego Diabła”, a kim był Lucjusz Malfoy, jak nie tą (taką) właśnie kreaturą? Wieści były jednak złe. Na horyzoncie nie było widać choćby cienia możliwości ucieczki Mogły tutaj tylko czekać na to, co przyniesie im zły los…
Siedziały tak w milczeniu przez kolejne kilkanaście minut, a wychłodzenie zaczęło się dawać Hermionie we znaki. Opatuliła się mocniej swoją bluzą, jednak naga kamienna posadzka skutecznie odbierała jej cenne ciepło z ciała. W końcu przełamała przykrą i bardzo przygnębiającą ciszę.
- Tak właściwie, to skąd ty tyle wiesz?
- O czym? – Cashmere zwróciła na nią swoje niemal czarne oczy. – O tym, co robią ze schwytanymi dziewczynami? Jak się z nimi zabawiają?
Hermiona skinęła głową. Wciąż łudziła się, że Cashmere może jednak przesadza…
- Już kiedyś tutaj trafiłam. Na moje nieszczęście, chyba spodobało się któremuś z nich… - w jej ciemnych oczach pojawiło się obrzydzenie, jednak po chwili znów przywdziała na twarz spokojną maskę.
- Któremuś z nich? – wydukała zszokowana Hermiona, nie chcąc pojąć znaczenia tego słowa.
- Tak, było ich kilku. Wypuścili mnie, kiedy dowiedzieli się, że moja matka pracuje w Ministerstwie i może być całkiem przydatna. W dodatku jestem półkrwi. Szlachetnej krwi nigdy nie zabiją, nawet jeśli płynie ona tylko w połowie.
Hermiona poczuła, że traci grunt pod nogami. Jakim cudem ten koszmar był rzeczywistością?! Co z ideami, czystą walką, stawaniu po stronie dobra, co do tej pory było takie łatwe? Dlaczego nikt nie uprzedził jej, jak naprawdę to wygląda? Czemu nikt nie ostrzegł jej, że może zostać tak brutalnie wykorzystana? I, co wynikało ze słów Cashmere, możliwe, że nie tylko przez jednego mężczyznę… Wolała nawet nie myśleć o wzmiance dotyczącej szlachetności jej krwi…
- Nie masz się o co martwić – powiedziała ze spokojem brunetka i popatrzyła apatycznie na skuloną ze strachu Hermionę. – Podobno jesteś specjalnie dla kogoś zarezerwowana… Tak przynajmniej mówili. Było wielu chętnych, choć zdaje się, że Malfoy kategorycznie zabronił cię tknąć komukolwiek innemu. Wspominał coś o prezencie dla przyjaciela. To może być albo twoim ratunkiem, albo twoją zgubą…
Zanim zdążyła powiedzieć ostatnie słowo, ciężkie drewniane drzwi otworzyły się ze skrzypieniem. Obie dziewczyny zasłoniły nadwrażliwe oczy na światło bijące z korytarza. Kiedy jednak wzrok się przyzwyczaił do panującej wokół jasności, w drzwiach ukazała się potężna sylwetka jednego ze śmierciożerców.
- Wstawać – rzucił ochryple, na co przestraszone dziewczyny z trudem zmusiły zdrętwiałe kończyny do współpracy. Gdy już stały na nogach, mężczyzna podszedł do nich i zaświecił im różdżką prosto w oczy. W końcu chwycił mocno za rękę Cashmere i syknął – wychodź! – Po czym popchnął ją w stronę wyjścia. Zanim zamknęły się za nimi drzwi, posłał szyderczy uśmieszek w stronę Hermiony. Sekundę później, Gryfonka została całkiem sama.
~***~
Całe pomieszczenie zalewał gęsty mrok. Hermiona nigdy nie lubiła ciemności. Świadomość tego, że tkwi tutaj całkiem sama, a już niedługo zostanie wykorzystana przez jakiegoś mężczyznę sprawiała, że zaczęła odchodzić od zdrowych zmysłów. Naprzemiennie cisza dzwoniła jej w uszach, to słyszała podejrzane dźwięki wydobywające się z każdego zakątka ciemnego pokoju. Niech to się już skończy! Proszę, proszę! Tak bardzo chciała do domu, do mamy, taty, przyjaciół… Czuła się w tym momencie jak mała, zagubiona dziewczynka, która nie była przygotowana na brutalność świata, do którego została zesłana. Chlipała cicho, nie zdając sobie sprawy z upływającego czasu. W końcu jednak drzwi ponownie tej nocy rozwarły się, z głośnym szczękiem i ta sama potężna sylwetka zasłoniła większość wpadającego światła. Hermiona przysłoniła dłonią oczy, po czym wcisnęła się w róg ściany najdalej jak tylko mogła. Usłyszała kroki mężczyzny, a później jego śmiech.
- Nie bój się, młoda szlamo. W pewnym sensie to dla ciebie zaszczyt… - Po tych słowach zakleszczył swoją dłoń na jej ręce i brutalnie podniósł ją do góry, prawie odrywając ramię od reszty ciała. Pociągnął ją w stronę korytarza i zamknął drzwi. Machnął różdżką i jej ręce obwiązał mocny sznur, boleśnie wbijając się w nadgarstki. Z jej ust wydobył się cichy szloch, kiedy ponownie pchnął ją przed siebie. Szła tak przez kilka następnych minut.
Kiedy stanęła przed mocnymi dębowymi drzwiami, które znajdowały się na samym końcu piątego piętra po lewej stronie skrzydła, starała się odgonić wszelkie myśli. Może wtedy nie będzie nic czuła?
Przez całą drogę próbowała zatkać uszy i nie słyszeć zewsząd wypełniającego powietrze tryumfu zła, jednak związane dłonie jej to uniemożliwiały. Śmiechy, gwar, krzyki i inne odgłosy uciechy słychać było prawie w całym wielkim domu. Hermiona bardzo starała się nie wyobrażać sobie, co musi się dziać w sypialniach obok…
Śmierciożerca, który ją prowadził pchnął wreszcie drewniane drzwi, jednak te nie chciały się otworzyć. Mężczyzna zaklął, ale po chwili na korytarzu pojawił się kolejny sługa Czarnego Pana.
- Lucjuszu, dobrze że jesteś! Te cholerne drzwi są zamknięte! Jak mam wprowadzić małą szlamę Pottera?
- Spokojnie, Nott. Ja się tym zajmę. Zaczekaj na zewnątrz – po czym uśmiechnął się do niego paskudnie i przeniósł swój lubieżny wzrok na Hermionę, tak, że zrobiło jej się od tego nie dobrze. Dotknął pierścieniem drzwi, które od razu stanęły przed właścicielem domu otworem.
- Pani przodem – syknął, po czym niemal wepchnął ją do pokoju.
Hermionę po raz kolejny oblał zimny pot. Czy to ofiarą Lucjusza miała dzisiaj zostać? Ale to by się nie zgadzało z tym, co mówiła Cashmere… I rzeczywiście, Lucjusz rozglądnął się tylko po pokoju, po czym utkwił ponownie wzrok w Hermionie, która poczuła się jak klacz poddawana ocenie.
- Hmm, myślę, że powinniśmy pozwolić ci się odświeżyć. Wszystko powinno być dopięte na ostatni guzik, mój przyjaciel nie lubi ani brudu, ani żadnych niedociągnięć. Tam jest łazienka – wskazał bladym palcem na wąskie białe drzwi. - Tylko bez żadnych numerów, i tak na nic się to nie zda. A nie chciałabyś wywołać we mnie gniewu, gdybym zawiódł mojego przyjaciela…
Hermiona ruszyła powoli w stronę wskazanych wcześniej drzwi. Zamknęła je z trudem za sobą, nie zauważając nawet, że wciąż ma związane ręce i szybko puściła wodę do wanny, której szum stłumił jej potężny szloch. Zsunęła się po ścianie na zimną posadzkę i ukryła twarz w dłoniach. Merlinie, to się dzieje naprawdę. To się zaraz stanie… Proszę, nie pozwól na to!
Nie miała siły się podnieść, ani nawet ruszyć. Woda monotonnie wypływała z kranu w kształcie paszczy węża, kiedy usłyszała przytłumione głosy z pokoju obok.
- Co to za niespodzianka, Lucjuszu? – odezwał się cicho jakiś mężczyzna, niespecjalnie uradowany. – Jestem zmęczony. Sam wiesz, że to był bardzo, bardzo wyczerpujący dzień…
- Ale jaki szczęśliwy! Zobaczysz, że nie będziesz żałował. Sam chętnie zatopiłbym w niej… hm, zęby, gdyby Narcyza nie pilnowała mnie tak gorliwie. W dodatku znasz ją całkiem dobrze… Chociaż może jeszcze nie od tej strony. W każdym razie, szczęśliwego świętowania, przyjacielu! Niech żyje Czarny Pan!
Odrętwiała Hermiona poruszyła się lekko, ale nie miała nawet siły wstać. Było jej już wszystko jedno. Najlepiej, jakby ją zabił. Tu i teraz. Nie musiałaby przeżywać tych wszystkich okropieństw, które zapewne na nią czekały…
Usłyszała szczęknięcie zamka w drzwiach, a po chwili kątem oka zauważyła skraj czarnej szaty. Dalej nie zareagowała. Niech mnie zabije. Niech mnie zabije, tylko niech mnie nie dotyka! Usłyszała mimo głośnego szumu wody, jak mężczyzna ze świstem wypuszcza głośno powietrze z ust. Gdy poczuła, że przyklęknął i zbliżył się do niej, gwałtownie cofnęła się w drugą stronę.
- Cii, już dobrze. Panno Granger, nie musisz się bać – usłyszała cichy, aksamitny głos, jakby ktoś przemawiał do rannego zwierzęcia. Wbrew swoim obawom, podniosła wzrok i napotkała surowe oblicze bardzo dobrze znanego jej profesora.
Została przeznaczona jako nagroda dla Severusa Snape’a.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Prolog


A więc zapraszam na prolog, który może rozjaśni Wam nieco sytuację ;) Jeśli ktoś to czyta,to miło by było zobaczyć komentarz i dowiedzieć się, co o tym sądzicie. Pozdrawiam!
Betowała moja kochana  

Prolog

Zapach krwi, bólu i śmierci unosił się nad ciałami poległych, które leżały  niczym rozrzucone pionki, zepchnięte z szachownicy przez potężniejsze od siebie figury. Odór docierał do nozdrzy tych, którzy potrafili jeszcze ustać na nogach, cokolwiek zobaczyć bądź poczuć. Wszyscy już wiedzieli, jak skończy się ta potyczka. A ten, kto się jeszcze łudził zwycięstwem dobra nad złem, miał przeżyć rychłe rozczarowanie.
Nadzieja zawsze umiera ostatnia, jak to mówi mugolskie przysłowie -  w tej chwili Hermiona bardzo pragnęła w nie wierzyć, jak w nic innego. Jednak czy ostatni podmuch ognia, jakim były życia członków Zakonu, można było ocalić dzięki nadziei? Odpowiedź była prosta: nie.
Tak więc na wpół pogodzona ze swoim losem, Hermiona ścisnęła mocniej (o ile było to w ogóle możliwe) różdżkę w dłoni  i stanęła obok swojego przyjaciela. Do Harry’ego również musiała dojść owa woń śmierci, bo jego zwykły upór i chęć trzymania się życia za wszelką cenę oraz walki, jakby wygasły. Wydawał się być starszy o co najmniej kilkadziesiąt lat. Ron za to był po prostu przerażony, tak jak garstka pozostałych przy życiu młodych Feniksów stojących za nimi. W końcu stali oko w oko z Lordem Voldemortem, wokół którego zgromadzili się jego wyznawcy, niektórzy rozbawieni, niektórzy grobowo poważni, inni za to mieli szaleństwo w oczach. Czy to już naprawdę koniec? Taki miał być kres ich nastoletnich żyć?

Czarnemu Panu najwyraźniej się jednak nie spieszyło, bo patrzył tylko swoimi czerwonymi ślepiami wprost na Złotego Chłopca, przekrzywiając lekko głowę i radując się przeciąganiem tej chwili, którą z pewnością będzie smakował przez całą wieczność. W końcu z jego ust wydobył się syk, na dźwięk którego ciarki przeszły wszystkim po plecach. To było jak zew śmierci. Tragicznej, bolesnej śmierci…
- Harry Potter. Chłopiec Który Przeżył… Przyszedł umrzeć…
W tym momencie stało się coś niewyobrażalnego. Voldemort uniósł różdżkę, a Harry zamknął oczy i zaniechał jakiejkolwiek obrony. Po chwili jego pierś przeszył zielony promień śmiertelnego zaklęcia i upadł na ziemię bez życia.
- NIE! – ciszę wywołaną zdezorientowaniem tłumu przeciął pełen bólu okrzyk Hermiony, która rzuciła się do leżącego na trawie przyjaciela. – NIE! Tylko nie to! Harry! HARRY!!!
Wokół zaczęło szumieć od krzyków i płaczu zrozpaczonych ludzi, których nadzieja właśnie została zagrzebana. Złoty Chłopiec nie żyje?! – szemrano w tłumie. Co chwila było słychać wymieniane pełnymi bólu głosami imię Harry’ego Pottera, przez które przedzierał się co chwilę rechot i salwy radości śmierciożerców…
Ktoś upadł na ziemię obok niej i po chwili usłyszała zachrypnięty od szlochu głos Rona przy swoim uchu:
- Harry… HARRY!
Profesor McGonagall podeszła bliżej i uklęknęła przy ciele chłopaka. Szok i ból, jaki malował się na jej twarzy był niczym w porównaniu z cierpieniem Ginny, która do nich dołączyła i od razu zaniosła się potężnym, głośnym szlochem, kładąc swoją rudą głowę na piersi chłopaka.
- Nieeee!!!
- DOŚĆ! – syknął Voldemort i rzucił Silencio, ponieważ rozhisteryzowany tłum wcale nie miał zamiaru się uciszyć. - Od teraz macie mnie słuchać! Wszyscy! Bez wyjątków! Nie ma już Harry’ego Pottera, Chłopca-Który-Zginął… Nie widzę także wśród zebranych tutaj Albusa Dumbledore’a…
Pośród niedobitków Zakonu Feniksa ponownie podniosły się głośne szepty, tym razem jednak przebijało się przez nie głównie imię dyrektora szkoły. Hermiona rozglądnęła się po zebranych, jednak miała trudność z rozpoznaniem twarzy przez zapuchnięte oczy. Jak przez mgłę przypomniała sobie jednak, że faktycznie dyrektor zniknął już jakiś czas temu… Jedynie Remus wydawał się dziwnie opanowany i milczał, chociaż miał wyraźnie zaczerwienione oczy.
- Daję wam czas do południa na pogrzebanie waszych ofiar. Punktualnie o dwunastej chcę widzieć was wszystkich, bez wyjątku w Wielkiej Sali. Czas określić reguły tej gry – syknął Tom Riddle, po czym uśmiechnął się swoimi bezwargimi ustami i odwrócił w stronę sługusów. Z tego, co usłyszała Hermiona, mieli poczekać na reporterów Proroka Codziennego, a reszta może pójść świętować tryumf…
- Lucjuszu, wiesz, co robić – syknął Riddle na odchodnym, po czym deportował się z trzaskiem. Na te słowa Malfoy uśmiechnął się paskudnie i przebiegł wzorkiem po tłumie zgromadzonych nad ciałem Harry’ego. Szukał Hermiony.
- Ona – wskazał palcem, a następne, co poczuła dziewczyna, to silny uścisk na ramionach i gwałtowne pociągnięcie w górę. – Zostawcie mnie! – chciała krzyknąć, jednak z jej gardła wydobył się tylko cichy charkot. – Puszczaj!
- Hermiono! – zawołał zrozpaczony Ron i wycelował w napastnika. – Słyszałeś! Puszczaj, ty ścierwo!
Znów otoczenie zawrzało. Kilku śmierciożerców schwytało koleżanki Hermiony i po chwili odciągnęli je od poruszonego tłumu, który co jakiś czas ciskał zaklęcia w stronę napastników.
- Dość! – wrzasnął Lucjusz, ale się przeliczył, bo rozwścieczony tłum wzburzył się jeszcze bardziej. Malfoy chyba wyczuł ich gniew, bo powiedział cicho do swoich pobratymców:
- Wiecie, co z nimi robić. – Po czym aportował się jak wcześniej jego Pan, a Hermiona poczuła, jak napastnik zaciska dłoń wokół jej talii. Po chwili zorientowała się, że zostaje wessana w ciemny wir. To było ostatnie o czym pomyślała, nim straciła przytomność.

niedziela, 20 stycznia 2013

Przedsłowie

Tytuł Blogu - "Echo życia" - jego znaczenie zostanie wyjaśnione wraz z rozwinięciem akcji, niech na razie pozostanie tajemnicą.
Paring wiodący: Severus Snape & Hermiona Granger (ich chyba przedstawiać nie muszę).
Wszelkie prawa do kanonicznych postaci należą do J.K.Rowling, a niekanoniczne są moim wymysłem.
Co nieco o treści:
Jest to moje drugie opowiadanie o tym paringu, jednak pierwsze na blogspocie (wcześniej publikowałam tylko i wyłącznie na bloxie).
A więc tak, historia rozpoczyna się w chwili kulminacyjnej Wielkiej Bitwy o Hogwart, która jednak kończy się zupełnie inaczej, niż ta książkowa. Cały Zakon Feniksa jest sparaliżowany strachem, ponieważ zdaje sobie sprawę ze swojej rychłej i nieuniknionej klęski. Przedstawiony mroczny scenariusz końca Wielkiej Sprawy. Jednak na domiar złego los Hermiony zostanie jeszcze bardziej zagmatwany, kiedy zostanie przyprowadzona do miejsca, gdzie zdecydowanie grozi jej niebezpieczeństwo...
Nie chcę zbyt dużo zdradzać, zarysu dowiecie się już z prologu, który pojawi się jutro.
Mam nadzieję, że nie będzie to takie fatalne opowiadanie i uda mi się kogoś przekonać do mojej historii ;) 
Pozdrawiam Wszystkich! ;)

PS Szablon jest roboczy, ulegnie zmianie już niebawem :)

Popularne posty